piątek, 25 września 2015

Syryjscy uchodźcy o tym jak im się żyje w Rosji

W serwisie The Village pojawił się interesujący artykuł zawierający opinie pięciu syryjskich uchodźców żyjących w Rosji (nie należą oni do grupy 400 rodzin, potomków Czerkiesów, które osiedliły się w Kabardo-Bałkarii) . Część z nich podkreśla, że udali się do tego kraju ze względu na przyjazne stosunki z Syrią, inni z powodu żyjących tam krewnych lub przyjaciół. Większość zostawiła rodziny w ojczyźnie lub w Turcji. Dwójce udało się znaleźć partnerki już w Rosji. Ich opinie w większości się pokrywają: mimo dobrej opinii o Rosji, żyje im się w tym kraju źle ze względu na nikłą pomoc państwa, a przede wszystkim korupcję. Poniżej wycinki z trzech z pięciu wypowiedzi:

Samir
Jestem zaledwie jednym z setek uchodźców (ocenia się, że w Moskwie jest do 10 tys. uchodźców z Syrii - przyp.red.) i nasza sytuacja w Rosji z każdym dniem się pogarsza. Wszystko z powodu korupcji - dosłownie za wszystko żąda się od nas pieniędzy i nie możemy znaleźć nikogo kto pomógłby nam rozwiązać nasze problemy. Zwróciłem się z taką prośbą do specjalnego urzędu, ale nic nie nie wydarzyło. A gdy adwokat złożył w tej sprawie skargę, i trafiła ona do wyższej instancji, sytuacja się tylko pogorszyła: nastąpił popłoch i mój pracodawca powiedział, że więcej nie może mi płacić (...)
Liczę sam na siebie, wynajmuję mieszkanie. Ceny za mieszkanie są jednak straszne: mam rosyjską żonę w trzecim miesiącu ciąży, a nie mamy nawet co jeść. Nigdy wcześniej nie mogłem sobie wyobrazić, że w Rosji nie zdołam nakarmić siebie, swoją żonę i przyszłe dziecko. Wszystko czego potrzebuję to dokumenty, żeby móc pracować.

Muhammed
W Rosji tylko się męczę. Jednym z problemów jest to, że pracujemy praktycznie bez dni wolnych (...) pracujemy po 12 godzin na dobę z dniem wolny raz na dwa tygodnie. Drugim problemem jest brak dokumentów: w FSM (Federalna Służba Migracyjna) odmawia nam udzielenia statusu uchodźcy, i kiedy pracodawca zobaczył, że nie mam dokumentów, zaczęło się szantażowanie. Na ulicy ciągle zatrzymuje mnie policja, zmusza do płacenia kar i dawania łapówek. Z mieszkaniem nie mam problemu - wynajmuję pokój obok zakładu (w którym pracuje - przyp. red.), właściciel sam jest Syryjczykiem - wszystko rozumie.
Żyję tu tymczasowo, jeśli uda się pojechać do Europy - pojadę, czemu by nie. Tam można połączyć się z rodziną, nie będę musiał cały czas się o nich martwić.

Abdul Kader
Żyje się tutaj bardzo źle: uciekaliśmy od wojny, ale i tutaj musimy walczyć, tylko teraz z powodu pieniędzy. W FSM ciągle od nas żądają dużych pieniędzy. Za pierwszym razem udało mi się uzyskać azyl tymczasowy, za drugim razem odmówiono mi przyjęcia dokumentów i zażądano zapłacenia 70 tys. rubli. Rzecz jasna nie mam takich pieniędzy. Niektórzy faktycznie płacili, ale potem nic w zamian nie otrzymywali. To wszystko to machinacje, oszustwo i korupcja. Chcemy zalegalizować swój pobyt tutaj, ale nam na to nie pozwalają. Niektórych nawet deportowano za brak odpowiednich dokumentów. Mam rosyjską dziewczynę, chodzę z nią do FSM, gdzie mnie broni. Mówi: „Jak możecie wymuszać od niego jakiekolwiek pieniądze? To uchodźca!". Policjanci przeprowadzają kontrole w naszym zakładzie, a my nie mamy dokumentów. W takiej sytuacji sam zaczynasz się zastanawiać: zapłacić mu, żeby mnie wypuścił czy nie? Biorą od nas pieniądze wiedząc jaka jest sytuacja w Syrii - to smutne.

Źródło: The Village

Inne publikacje w temacie:
Wywiad z Rijad Haddadem, ambasadorem Syrii w Rosji (ros.)
Artykuł w Deutsche Welle o tym dlaczego Syryjczycy nie chcą jechać do Rosji (ros.)
„Dużo płakałam i nie wiedziałam co robić" - syryjscy uchodźcy o niełatwym życiu w Rosji (ros.)

„Wojna" Rosji z Państwem Islamskim

Państwo Islamskie to dla Zachodu poważne wyzwanie. Dla Rosji – nie lada okazja dla rozwiązania wewnętrznych i zagranicznych problemów.

Wszyscy pamiętają inwazję na Krym. Rosja długo nie przyznawała się do zielonych ludzików, którzy opanowali półwysep w błyskawicznym tempie, szachując ukraińskie wojska. W przypadku Syrii jest inaczej. Jeszcze nim Kreml rozpoczął operację na Bliskim Wschodzie na dobre, w internecie wypłynęły zdjęcia i nagrania rosyjskich żołnierzy z targanego wojną domową kraju. Przypadek? Wątpliwe. Moment jak najbardziej dobrany. 28 września Władimir Putin będzie przemawiał na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w Nowym Jorku. Eksperci przewidują, że wystąpienie poświęci głównie Syrii i walce z terrorystami z Państwa Islamskiego (PI).

Coś tu się jednak nie zgadza. Widać to chociażby po rozlokowaniu rosyjskich wojsk w Syrii. Prowincji Latakia, bastionowi sił Baszara al-Asada, zagrażają rebelianci zwalczający PI oraz, co trzeba przyznać, Front al-Nusra, czyli Al-Kaida. Nie ma się zatem, co oszukiwać. Kremlowi chodzi o wsparcie Asada odnoszącego ostatnio porażkę za porażką, a nie zwalczanie dżihadystów od samozwańczego kalifa Abu Bakr Al-Baghdadiego. Ci Rosji jak na razie przynoszą tylko pożytek. W kraju i zagranicą.

Zabić lub wypędzić


Rosja walczy z rebelią na Kaukazie od lat 90 XX w. Najpierw wojna toczyła się o niepodległą Czeczenię, a gdy Putinowi udało się złamać opór separatystów, konflikt przejęli dzihadyści. Na arenę wkroczyła idea tzw. Emiratu Kaukaskiego rozciągającego się od Morza Czarnego po Kaspijskie. Z europejskiego punktu widzenia pomysł kosmiczny, ale wystarczył rok z okładem by Kreml musiał na Kaukazie interweniować, aby sytuacja nie wymknęła się całkowicie spod kontroli. Podczas, gdy Ramzan Kadyrow powoli dusił Czeczenię, w Dagestanie i przede wszystkim w maleńkiej Inguszetii w najlepsze szaleli islamscy bojownicy. Zamachy, porwania, zabójstwa w tej drugiej republice nabrały takiej częstotliwości, że wkrótce zaczęto ją nazywać kaukaskim Irakiem. I nie było w tym dużo przesady. Tymczasem zbliżała się Olimpiada w Soczi. Kreml potrzebował skutecznych rozwiązań. I znalazł je.

W Inguszetii i Dagestanie zmieniono prezydentów, zalano je wojskiem i służbami specjalnymi, w Czeczenii Kadyrow wziął się ostro za dobijanie resztek partyzantki oraz zaostrzył represje wobec krewnych bojowników. Efekty? Ani jednego zamachu w trakcie igrzysk, śmierć pierwszego emira – Doku Umarowa oraz dramatyczny spadek działalności terrorystycznej w skali regionu. Do tego z biegiem czasu jest coraz lepiej. W ostatnim półroczu Rosjanie zabili już dwóch następców Umarowa, kolejnego póki co nie widać. W Dagestanie pierwszy raz od lat wybory lokalne nie zostały zakłócone przez bojowników. W Inguszetii i Czeczenii panuje względny spokój. Czyżby Kreml wreszcie zapanował nad buntowniczym Kaukazem? Chwilowo tak, ale nie tylko dzięki rządom twardej ręki.

Bojownicy na Kaukazie zawsze ponosili duże straty. Jednak ich szeregi regularnie uzupełniali kolejni ochotnicy, głównie młodzież. Do sięgnięcia po karabin zachęcała ją korupcja, bezprawie, nierówności ekonomiczne oraz brak wolności politycznej i religijnej. To choroby nadal trawiące region. A jednak potok rekrutów znacznie się skurczył. Reporterka „Nowej Gaziety” Jelena Miłaszyna wyjaśniła dlaczego. FSB od jakiegoś czasu stawia zwolenników salafizmu (tzw. czystego islamu), sympatyzujących z bojownikami, przed wyborem: wyjazd do Syrii w jedną stronę albo kula w łeb lub w najlepszym razie, długoletnie więzienie. Te rewelacje potwierdził Aleksiej Małaszenko, analityk z Moskiewskiego Centrum Carnegie, który zdradził, że do Syrii miała się nawet udać delegacja z Dagestanu, aby zniechęcić rodaków do powrotu do Rosji. Jeśli wydaje się to wszystko nieprawdopodobne, wystarczy sobie przypomnieć: Rosja ma długą tradycję pozbywania się niechciany elementów poprzez przymusową emigrację. To spotkało Czerkiesów w II poł. XIX w., potem antysystemowe elementy w ZSRR. Teraz po prostu powtórzono manewr, który sprawdził się w poprzednich przypadkach.

Jałta 2.0


Rosja jest wściekła na Zachód. Za rozszerzanie NATO, Libię, Ukrainę, sankcje, czy nawet niskie ceny ropy, bo te zdaniem wielu rosyjskich analityków nie spadłyby bez interwencji Białego Domu. Na Kremlu dominuje motyw podnoszenia się z kolan i odbudowywania imperium, czyli zmiany światowego porządku. Założenie: wprowadzenie podziału świata na strefy wpływów, do których inni wielcy gracze nie mieliby wstępu i odwołanie sankcji. Za głównego hamulcowego tego procesu Putin uważa, i słusznie, Amerykanów. Mimo największych starań, rozpętania wojny na Ukrainie i straszenia konfliktem nuklearnym, Moskwie nie udało się przekonać ich do ustępstw. Zatem cała nadzieja w Syrii.

Zachód ma obsesję na punkcie PI. Nic dziwnego. Ta organizacja szokuje brutalnością i do tego nie ukrywa, że zamierza atakować cele w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Co gorsza, nawet jeśli jakimś cudem udałoby się umiarkowanym rebeliantom pokonać zarówno Asada jak i wewnętrzne podziały w swoich szeregach, wciąż musieliby się zmierzyć z PI. Inaczej mówiąc – dopóki organizacja al-Baghdadiego istnieje, dopóty pokój na Bliskim Wschodzie jest niemożliwy. A to dla Europy oznacza kolejne potoki uchodźców oraz podszywających się pod nich emigrantów zarobkowych. W efekcie wychodzi na to, że Rosja broniąc Asada, uniemożliwia ostateczne rozprawienie się z PI i trzyma Zachód w szachu.

Z tego powodu Putin dalej robi co może, aby straszyć największego sojusznika Stanów - Europę. Jeden z ostatnich przykładów tego podejścia wiąże się z przyjętą przez UE strategią zwalczania przemytników imigrantów. W maju uruchomiono jej pierwszy etap: na Morze Śródziemnomorskie wysłano na działania rekonesansowe okręty (w tym łodzie podwodne) oraz lotnictwo. 14 września AFP podało, że misja wchodzi w fazę drugą, czyli działań policyjno-wojskowych prowadzonych na wodach międzynarodowych. Trzecim krokiem będą działania punktowe na terytorium Libii. Rosja, ustami ministra spraw zagranicznych Sergieja Ławrowa, już się w tym temacie wypowiedziała. Operacja musi zostać przeprowadzona z poszanowaniem prawa międzynarodowego, co oznacza, że będzie zdaniem Kremla wymagała zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosjanie mają prawo veta. Moskwa chętnie z niego zrezygnuje, podobnie jak pomoże Europie rozplątać duszący ją syryjski węzeł, o ile Bruksela i Waszyngton uznają interesy Rosjan na Bliskim Wschodzie oraz w Europie Wschodniej.

Rosyjska ruletka


Rosja rozgrywając PI i konflikt syryjski sporo ryzykuje. Ostatnia interwencja w kraju muzułmańskim, Afganistanie, walnie przyczyniła się do upadku ZSRR. Pytanie jak rozchwiany system putinowski zniesie nieuniknione straty, które pociągnie za sobą syryjska awantura. Jak pokazuje konflikt na Donbasie, te raczej się nie ukryją przed rosyjską opinią publiczną. Przynajmniej tą jej bardziej liberalną częścią. Tym bardziej przed rosyjskimi muzułmanami (w większości sunnitami), choć już z innego względu. Jedną rzeczą jest popierać Asada, inną dla niego walczyć. Ta korekta kursu może im się nie spodobać, zwłaszcza, że wśród muzułmanów żyjących w Rosji dżihadystowska propaganda zbiera obfite żniwo (wg. ostatnich szacunków FSB ponad 5 tys. obywateli b. ZSRR, w tym 2,4 tys. obywateli Rosji, walczy tylko w szeregach PI).

Druga rzecz: jednym z głównych przeciwników Rosji będzie w tym starciu Front al-Nusra, czyli Al-Kaida. Jej liderzy bardzo dobrze pamiętają korzenie organizacji – ugrupowanie powstało i urosło w siłę podczas konfrontacji z Sowietami. Al-Kaida rywalizująca o pozycję w świecie globalnego dżihadu z PI nie może przegapić takiej szansy do poprawy swojego statusu.

Wreszcie pojawia się motyw zemsty. Syryjczycy, a szerzej Sunnici, powszechnie za przedłużający się konflikt w Syrii i trwanie Asada obwiniają Rosję. Do tego doliczyć należy sporą rzesze uciekinierów z Kaukazu i krajów b. ZSRR, którzy z Rosjanami też mają niewyrównane rachunki. Do tej pory potencjalni ochotnicy z tych krajów stali przed dylematem: jechać na Ukrainę i walczyć w obcej, narodowowyzwoleńczej sprawie, która nijak się miała do koncepcji świętej wojny czy może do Syrii, konfliktu przesyconego religijnymi motywami, ale gdzie dotąd Rosji nie było. Wraz z pojawieniem się rosyjskich żołnierzy na Bliskim Wschodzie ten problem znika. Przedstawiciel zachodniego świata (mimo wszystko), gnębiciel muzułmanów, nareszcie znalazł się w zasięgu strzału z kałasznikowa w terenie, w którym nie ma, jak na Kaukazie, druzgoczącej przewagi. Może to oznaczać tyle, że dla części rebeliantów nie Asad, Hezbollah, ani nawet PI, lecz Rosja stanie się celem numer jeden w Syrii. Pierwsze tego oznaki już są. 21 września w Damaszku ktoś już ostrzelał rosyjską ambasadę z granatnika.

Tekst napisany 21.09.2015 r.

środa, 9 września 2015

Does Russia really want to fight against the so-called Islamic State in Syria?

More and more reports confirm growing presence of Russian military forces in Syria. Soldiers, equipment and even fighter jets are being moved to Syrian province Latakia. However, until now, Kremlin denies to have any plans for use of its troops to support Bashar al-Assad. Reality proves something completely different - Russians are already fighting on the ground (see the report here). The question arises: what is the Moscow's action plan for Syria?

Since the beginning of the conflict Russia actively supports the Syrian regime by providing funds, military hardware, advisors, instructors and logistic personnel. Still Assad forces have been unable to withstand rebel forces and on March lost Idlib, what was nothing else as the biggest blow to Bashar's supporters in two years. For Kremlin it was a really bad information. The regime seemed to tremble under rebels pressure endangering Russian interests in the Middle East (Syria is a key ally of Moscow in the region. The fall of Assad will mean Russia's withdrawal from the Middle East).

Media presented revelations on Russian troops in Syria in the context of fight against IS. Unfortunately Russia doesn't have reason to fight against al-Baghdadi followers as this is not the faction, which pose the most serious threat to Assad. It was nothing more than misinterpretation of the situation or Russian propaganda trick to conceal the real agenda of Moscow.

In fact Russian troops have been deployed mainly to coastal province Latakia. Firstly, to protect Russia's naval base in Tartus. Secondary, to step up training efforts of pro-regime forces. Lastly, to secure Latakia against rebels (Russians are building now a military airfield in the province) and, if needed, to defend it for Assad (it may be a hint of what solution - partition of the country - is currently on the table to end war in Syria). IS currently doesn't conduct military operation to conquer Latakia, but Nusra Front and other, less radical rebel groups do (see the map).

What's more Kremlin treats the rise of IS as an opportunity. Domestically it exploited the outflow of potential recruits for Northern Caucasus Islamic insurgency to Syria (actually some reports indicate that FSB encouraged Dagestan's salafists to join IS abroad) and as a result almost crushed (or crushed) the so-called Caucasus Emirate. In global context, and contrary to what I have just written few lines above, Russia might not see a quick end of war in Syria as the most suitable solution. The conflict draws resources from USA and its allies engaged in the operation against IS. Additionally, what Kremlin didn't manage to achieve by its diplomatic offensive and media propaganda after the annexation of Crimea, Syrian war did. The biggest influx of refugees to EU since World War Two successfully divided Europe and undermined European solidarity.

After coming to power, Putin, forged a strategy to strengthen Russia position in the Old Continent. The main point of it was to deal with EU not as entity, but by making business with single, leading countries (Germany, France, Italy) behind the back of others. Putin is now closer to achieve his goal than ever before. And he is a talented player. He used Islamic insurgency in Chechnya to cement his rules in Russia and to lay foundations for the future Russian autocratic state. Now Putin wants Islamists from IS to help him win Europe.

środa, 2 września 2015

Kaukaski sen o kalifacie

Ten rok dla islamskiego podziemia na Kaukazie jest historycznym. Spełniły się najmroczniejsze wizje zwolenników Emiratu Kaukaskiego - organizacja, w skutek działań rosyjskich struktur siłowych oraz wojny domowej w Syrii, w zasadzie przestała istnieć. Czyżby nadchodził koniec zbrojnego podziemia na Kaukazie?

Jeszcze parę lat temu analitycy zajmujący się Kaukazem Północnym zwykli wskazywać zimę jako porę roku w trakcie, której islamskim bojownikom najtrudniej było utrzymać się przy życiu. W lato szanse mniej więcej się wyrównywały. Korzystając z naturalnej osłony dawanej przez kwitnącą przyrodę kaukascy mudżahedini od Kabardo-Bałkarii po Dagestan odstrzeliwali funkcjonariuszy państwa rosyjskiego. Jednak od jakiegoś czasu ta tendencja nie tyle się odwróciła, co zniknęła. Kaukaz stał się terenem łowieckim z jedną zwierzyną: "świętymi wojownikami". A łowy szczególnie udane okazały się wiosną i latem tego roku. Najpierw w kwietniu w Dagestanie zginął w obławie Ali-Aschab Kebekow, następca Doku Umarowa w roli emira Emiratu Kaukaskiego. Po nim stery rządów przejął duchowy lider organizacji Magomed Sulejmanow. "Panował" zaledwie przez 75 dni, by wkrótce wraz z towarzyszami - w tym najważniejszymi dowódcami w Dagestanie - zostać zabitym w operacji specjalnej rosyjskich sił federalnych.

Militarna klęska Emiratu Kaukaskiego poszła w parze z kadrową katastrofą. Cios w plecy kaukaskim ideologom zadało Państwo Islamskie. Nagle się okazało, że religijna młodzież z regionu woli uczestniczyć w "pięciogwiazdkowym dżihadzie" w Syrii, aniżeli w rodzimych górach, gdzie zamiast chwały, porządnej broni i niewolnic seksualnych czeka ich tylko bieda i śmierć. Do podobnych wniosków zresztą doszli nie tylko młodzi. Do Syrii "ewakuowali się" już niektórzy muzułmańscy duchowni, w tym powszechnie szanowany salaficki mułła Nadir Abu Chalid Medetow z Dagestanu oraz imam meczetu w Adygejsku, Jusuf Szeudżen. Wcześniej dżihad na Kaukazie porzucił znany czeczeński dowódca Tarhan Gazijew, podobne słuchy krążą również wokół ostatniego z weteranów obydwu wojen czeczeńskich - Asłambeka Wadałowa. Ponadto część partyzantów, którzy z jakiegoś powodu z kaukaskich gór zdecydowali się nie uciekać, chwycili się brzytwy i zadeklarowali swoją wierność Państwu Islamskiemu, zdradzając tym samym Emirat Kaukaski. Prym w tej grupie wiodą Asłan Biutukajew i Rustam Asilderow. Pierwszy był przybocznym Doku Umarowa znanym głównie z tego, że specjalizował się w szkoleniu zamachowców-samobójców. Natomiast Asilderow do przysięgi Abu Bakr al-Bagdadiemu pełnił rolę emira Dagestanu. Na stronę Państwa Islamskiego przeszły więc nietuzinkowe postacie.

Skąd ta nagła popularność Państwa Islamskiego wśród byłych zwolenników Emiratu Kaukaskiego? Czyżby odegrał tutaj rolę wyłącznie czynnik praktyczny - nadzieja niedobitków na uzyskanie jakiegokolwiek wsparcia ze strony Państwa Islamskiego? Czy tym sposobem partyzanci liczą, że uda im się zatrzymać odpływ ochotników z Kaukazu a także środków finansowych na wojnę na Bliskim Wschodzie? Niewątpliwie. To nie zmienia jednak faktu, że Emirat Kaukaski od samego początku boryka się z problemem braku wiarygodności.

Emirat Kaukaskie ewoluował z Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Dopiero w 2007 r. Doku Umarow pod wpływem nacisków bojowników z innych republik zrezygnował z idei walki narodowowyzwoleńczej na rzecz ustanowienia państwa wyznaniowego. To skażenie ideą narodową od początku kładła się cieniem na projekcie emiratu. Do tej pory słyszy się echa sporów na ile zmiana celów walki była podyktowana rzeczywistymi przekonaniami ówczesnego dowództwa partyzantów a na ile stanowiła konsekwencję niemożliwości pokonania Rosji i przezwyciężenia sukcesów polityki realizowanej w Czeczenii przez prorosyjski klan Kadyrowów?

Inne wątpliwości rodzi kwestia legitymizacji Emiratu Kaukaskiego z perspektywy historii. Państwo Islamskie odwołuje się do dziedzictwa kalifów prawowiernych i chociaż jest to przekaz ideologicznie zniekształcony, pozostaje on zrozumiały i w miarę spójny dla odbiorców (dodatkowo część dzisiejszego Dagestanu została w VII w. podbita przez Kalifat Umajjadów). W przypadku Emiratu Kaukaskiego nigdy nie udało się znaleźć w pełni wiarygodnej referencji. Najczęściej przywoływany przykład - dziewiętnastowieczne Państwo Szamila - jest dosyć kłopotliwy z dwóch przyczyn. Imam Szamil wywodził się z bractwa sufickiego nakszbandija, którego stronnicy zaliczają się dzisiaj na Kaukazie do sojuszników rosyjskich władz aktywnie zwalczających zwolenników salafizmu na polu ideologicznym, a nawet militarnym (sufim jest m.in. Ramzan Kadyrow). Niewygodnym pozostaje też fakt oddania się imama Szamila w niewolę Rosjanom, co kłóci się z ideą "zwycięstwo albo śmierć" propagowaną przez kaukaskich dżihadystów.

Wreszcie, jeśli traktować Emirat Kaukaski w kategoriach antykolonialnych, organizacja musi się mierzyć w regionie z konkurencją w postaci czeczeńskiej republiki pod wodzą Ramzana Kadyrowa. Czeczenia, chociaż formalnie zależna od Rosji, w praktyce realizuje dzisiaj niezależny od Kremla program budowania tożsamości w oparciu o hasła religijne oraz narodowe w ramach de facto niepodległego państwa. Atrakcyjność modelu proponowanego przez Kadyrowa, rządy silnej, ale "naszej" ręki, jest dostrzegana nie tylko w Czeczenii, ale również w pozostałych republikach kaukaskich (zwłaszcza w Dagestanie). Na tym tle projekt Emiratu Kaukaskiego o bliżej niesprecyzowanej strukturze, borykający się z poważnymi, ideologicznymi trudnościami, a wreszcie nieskuteczny na polu militarnym w konfrontacji z państwem rosyjskim, nie może zyskać ponad marginalnej popularności w regionie.

Tym co od lat utrzymywało Emirat Kaukaski przy życiu była polityka władz rosyjskich w regionie. Korupcja, nepotyzm, bezrobocie, samowola i bezkarność struktur siłowych, zamknięte drogi awansu społecznego, brak wolności politycznej, prześladowania na tle religijnym - te czynniki nie zniknęły. To oznacza, że islamska partyzantka wciąż, chociażby symbolicznie, będzie obecna w regionie. Bardziej jest jednak prawdopodobne, że wobec sukcesów Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie, prym w zbrojnym oporze w regionie przejmą zwolennicy tej organizacji. Wydaje się więc, że Emirat Kaukaski czeka dalsza marginalizacja poprzez osłabienie lub nawet utratę militarnego skrzydła (podobnie jak to było ze partyzantami walczącymi o niepodległą Czeczenię po 2007 r.) albo zlanie się obydwu idei (Emirat Kaukaski jako prowincja Państwa Islamskiego).

Ostatecznie trudno stwierdzić na ile przemiany w islamskim podziemiu odbiją się na dynamice wydarzeń w regionie. Żaden z dowódców, który przeszedł na stronę Państwa Islamskiego, nie przeprowadził od tego czasu głośnej akcji zbrojnej. Organizacja, mimo że w kwestii potencjału bojowego niewiele się na Kaukazie zmieniło, ma coś do udowodnienia. Przemoc zatem z regionu nie zniknie. Tym bardziej, że Rosja wybrała najgorszą z dróg walki z terroryzmem. Zamiast spróbować rozwiązywać rzeczywiste problemy mieszkańców Kaukazu jej głównym narzędziem wciąż pozostaje terror państwowy.