niedziela, 26 października 2014

Filmy z linii frontu

Dwa krótkie reportaże nakręcone przez ukraińskich wolontariuszy:

Donieckie lotnisko - pozycje ukraińskie



Pieski, miejscowość w obwodzie donieckim o strategicznym znaczeniu (stąd zaopatrywane są wojska ukraińskie broniące donieckiego lotniska)




Wreszcie - pojawiło się pierwsze nagranie osób podających się za ukraińskich partyzantów działających w obwodzie donieckim



środa, 22 października 2014

Parę ciekawych materiałów

Jeśli ktoś śledził wydarzenia Euromajdanu to z pewnością pamięta, że niejednokrotnie snuto hipotezy o udziale rosyjskich siłowików w tłumieniu protestów czy strzelaniu do protestujących. Od jakiegoś czasu pojawiają się materiały potwierdzające te tezy. Pod pierwszym linkiem znajdziemy zdjęcie rosyjskiego żołnierza wojsk powietrznodesantowych, który do niedawna jeszcze walczył na Donbasie (tam też stracił nogi). Pod drugim: jego zdjęcia w mundurze ukraińskiego berkutu (z tym z kałasznikowem) oraz na Krymie w mundurze zielonego człowieczka.

Link 1 i Link 2.

Kolejna rzecz: infografika ze strony espresso.tv, na której znajdziemy informacje na temat dyslokacji większości istotnych oddziałów DRL i LRL (nie armii rosyjskiej).



Wkrótce opiszę każdego z zarządzających tym bałaganem Panów z osobna.

niedziela, 19 października 2014

Cena ropy, rosyjski budżet i stabilność polityczna

Ciekawa, prosta w odczytaniu a zarazem dostarczająca masy materiału do przemyśleń. Zachęcam do zapoznania się ze świetną infografiką w wydaniu Radia Wolna Europa z anglojęzycznym komentarzem próbującą odpowiedzieć na pytanie co się może stać z dzisiejszą Rosją wobec spadających cen za baryłkę ropy.

Już wkrótce myślę, że interesujący materiał na temat pewnej organizacji działającej w Polsce.

piątek, 10 października 2014

Kim jest ten Pan? - aktualizacja 15.10

Niedawno w polskich mediach opublikowano informację o "dowódcy separatystów", który groził Polsce (nie jako pierwszy zresztą). Poza przetłumaczeniem paru zdań nikomu nie chciało się dowiedzieć więcej na temat człowieka występującego przed kamerą. Mając wolny wieczór dostarczam garść informacji.


Michaił Tołstych, pseud. Giwi jeszcze z czasów służby w ukraińskiej armii (w internecie nazywany też Żelaznym Giwi po tym zdarzeniu), dowódca tzw. samodzielnej grupy taktycznej "Somalia", 34 lata, kawaler. Do czasu wojny mieszkał w Iłowajsku, dawniej prawdopodobnie pracownik fabryki "Stal-Kanat", produkującej m.in. kable, w leżącym nieopodal Charcysku. Jak twierdzi w latach 1998-2000 odbył służbę w ukraińskich wojskach pancernych jako celowniczy i dowódca czołgu T-64,T-72,T-80 w jednostce w Desnie (obwód czernihowski). Po rozpoczęciu konfliktu przyłączył się do rebeliantów. Po zgłoszeniu się jako ochotnik w Doniecku, zostało wysłany 1.05.2014 r. do Sławiańska. Początkowo najprawdopodobniej służył jako kierowca zastępcy Igora Girkina o pseudonimie Prapor (Porucznik). Awansował po powrocie dwóch ostatnich wymienionych do Rosji.

Po raz pierwszy stało się o nim głośno 28.08.2014 r. W udzielonym wówczas rosyjskiej telewizji wywiadzie stwierdził, że dowodzi obroną Iłowajska. Potem jeden z trzech kluczowych dowódców separatystów, obok Motoroli i Abchaza (obaj również początkowo byli w Słowiańsku skąd zbiegli wobec ofensywy ukraińskiej armii) prowadzących szturm lotniska Doniecka. Uważany za przeciwnika porozumień mińskich. Wobec różnicy zdań w tej kwestii miał się wielokrotnie ścierać zbrojnie z batalionem Opłot, przebywającym w Doniecku (źródła ukraińskie).

Według niektórych doniesień w walkach o donieckie lotnisko jego oddział miał ponieść ciężkie straty. Frustracją wywołaną tym faktem, ograniczonymi dostawami broni oraz prawdopodobnie niezadowoleniem z przedłużającego się oblężenia ze strony rosyjskich patronów należy tłumaczyć nagranie, na którym groził Ukrainie i Polsce.

Wydaje się, że groźby wobec Polski należy przede wszystkim interpretować w kontekście wydarzeń wokół lotniska w Doniecku. Niemożność jego zdobycia przez rebeliantów, pozbawionych wsparcia rosyjskiej armii, obnaża ich słabość. Odwołanie się, więc do rzekomych dostaw polskiej broni (wcześniej Giwi twierdził, że lotniska bronią także polscy najemnicy) powinno się traktować jako próbę stworzenia alternatywnego, "zmiękczającego" wytłumaczenia dla tego faktu.

Zastrzegam - w powyższych ustaleniach mogą kryć się błędy, także każdy kto chce użyć tych informacji czyni to na własny użytek. Ważna rzecz. Obecność Giwi w Słowiańsku może oznaczać, że jego dane biograficzne dotyczące miejsca życia i pracy są nieprawidłowe. Nigdzie jednak nie znalazłem informacji potwierdzającej tę tezę.

Aktualizacja 15.10

Wbrew temu co mówi Giwi są powody by sądzić, że jego tożsamość jest zmyślona:
1) Wypowiedź, w której chwali się, że ma znajomych w Rosji i wymienia: Czeczenów, Azerów, Gruzinów...
2) Gdy mówi o przywiązaniu do ziemi wspomina poległych na niej przyjaciół. Nie napomyka nic o pochowanych na niej krewnych itd. itp.

czwartek, 9 października 2014

Raport ONZ o sytuacji na Ukrainie

Dostępny w j. angielskim pod tym linkiem, zaś dotycząca jego prasówka tu. Co z niego wyczytamy? Przede wszystkim to, że od połowy kwietnia do 16 września (przedział czasowy objęty raportem) w konflikcie zginęło 3517 osób a przynajmniej 8198 zostało rannych. W okresie od 6 września do 6 października, czyli od ogłoszenia zawieszenia broni, śmierć poniosło przynajmniej kolejne 331 osób. Ponadto rzecz ważna: ONZ obwiniło za śmierć cywilów zarówno rebeliantów jak i ukraińskie wojska rządowe (pkt 4 streszczenia dostępnego na samym początku raportu).



czwartek, 2 października 2014

Cztery argumenty Rosji za aneksją Krymu.

Jakby ktoś nie wiedział, brzmią one następująco:

1. Rosjanie byli prześladowani na Krymie;
2. Krym był zawsze rosyjski;
3. Za Krym Rosjanie przelewali krew od wieków;
4. Krym oddano Ukrainie niezgodnie z prawem.

W jednym z ostatnich niezależnych serwisów informacyjnych Vedomosti.ru rozprawił się z zasadnością tych argumentów rosyjski historyk Andriej Zubow. Świetny materiał do poczytania.

poniedziałek, 29 września 2014

Znalezione w sieci

Trafiłem ostatnio na dwa ciekawe filmiki z Rosji. Pierwszy mówi sporo o autorytecie jaką cieszy się rosyjska władza wśród rosyjskich muzułmanów. Przy okazji przypomina o kwestii, która z racji sytuacji na Ukrainie zeszła na dalszy plan: muzułmańskiej mniejszości w Rosji.

Rosja ma problem z muzułmanami. Nie tylko z powodu tlącej na Kaukazie Północnym partyzantki. Większym kłopotem dla niej mogą być muzułmanie mieszkający w dużych miastach takich jak Moskwa. Właśnie oni mogą stać jednym z głównych ośrodków sprzeciwu wobec władz na Kremlu. Powodów ku temu jest wiele: praktykujący muzułmanie często należą do grup społecznych i etnicznych dyskryminowanych w Rosji (np. emigranci z Azji Centralnej i Kaukazu), niemal pewne jest, że wśród nich zachodzą te same procesy co wśród wyznawców islamu zamieszkujących inne części świata: ich przebudzeniu religijnemu często towarzyszy radykalizacja postaw społecznych (to temat na dłuższy esej, także tutaj nie będę się zagłębiał w szczegóły), jest to grupa nie popierająca polityki zagranicznej Putina (patrz Syria) ani nie specjalnie go kochająca. Jeśli do tego dodamy fakt, iż islam w Rosji stał się dla wielu nie tylko religią, ale też ideologią ponadnarodową (na filmie, gdzie ramię w ramię stoją ze sobą osoby z Kaukazu, Azji Centralnej a nawet Rosjanie-konwertyci) to rosyjska władza może mieć powód do rozmyślań.



W przypadku drugiego filmu, a właściwie klipu muzycznego, dotyczącego Ukrainy niewiele trzeba dodawać. Z tekstu piosenki dowiemy się jakie terytoria Rosja uznaje na dzień dzisiejszy za swoją strefę wpływów, odmawiając przy okazji zamieszkującej je ludności prawa do posiadania odmiennej opinii w tej kwestii. Przy okazji w klipie występuje w kuriozalnej i wyraźnie niezręcznej dla niego roli XX XX - kto obejrzy do końca ten zobaczy.



piątek, 26 września 2014

Skutki sankcji dla gospodarki Rosji

Odsyłam do ciekawej dyskusji w Radiu Swoboda oraz tekstu znanej publicystki Julii Łatyniny na łamach Nowej. Dla władających rosyjskim - rzecz obowiązkowa.

A w wolnej chwili wielgachna i efekciarska (pod względem graficznym) publikacja o turystyce w Inguszetii. Kto nie włada rosysjkim niech też obejrzy :)

piątek, 19 września 2014

Szkockie referendum a Rosja

Wyniki są już znane. Szkocja zostaje w składzie Wielkiej Brytanii. Przy mojej całej sympatii dla Szkotów z perspektywy europejskiej jest to zdecydowanie sytuacja na plus, także z powodu Rosji. Nie tylko dlatego, że zjednoczonej Europie będzie łatwiej prowadzić politykę zagraniczną względem naszego wschodniego sąsiada ani także z powodu dojrzałości politycznej, którą udało się Szkotom i Anglikom zademonstrować: zamiast chwytać za karabiny udowodnili, iż również dzisiaj drogą pokojową można decydować o rozdziale państwa. W dzisiejszej Rosji rzecz jasna podobna sztuka nie byłaby możliwa, ale i tak media rosyjskie to Kijów będą oskarżać o złą wolę. Oto zamiast pogodzić się z wynikami referendum poszedł na wojnę na Donbasie.

Nie to się jednak wydaje najważniejsze. Przy okazji konfliktu na Ukrainie obserwujemy wzajemną miłość pomiędzy środowiskami nacjonalistycznymi w Europie Zachodniej i Centralnej oraz Rosji (w tym w Polsce, o czym można poczytać tu i tu). Biorąc pod uwagę politykę Kremla, który chwyta się wszystkich sposobów by osłabić Unię Europejską, rozbić jej jedność oraz doprowadzić do fermentu wewnętrznego w państwach członkowskich łatwo przewidzieć pomysł jaki zakwitł w głowie rosyjskich decydentów. Polityka wspierania separatyzmów w Europie, zapewne drogą nieoficjalną, może być atrakcyjną strategią dla Moskwy (pomijając kwestię czy bezpieczną z punktu widzenia integralności terytorialnej Rosji). Rzecz jasna Rosjanie jeśli chcieliby iść tą ścieżką, nie tak jak na Kaukazie czy we wschodniej Europie, mieliby do dyspozycji dużo bardziej ograniczony zestaw narzędzi, ale wciąż mogących przynieść określone korzyści polityczne. Referendum w Szkocji w tej sytuacji pokazuje, że mimo wszystko nie tak łatwo będzie Unię Europejską podzielić.


p.s. W DRL czyli Donieckiej Republice Ludowej już padają oskarżenia pod adresem Londynu o to, że sfałszował wyniki szkockiego referendum...


środa, 17 września 2014

Pole śmierci - krótki reportaż z Iłowajska

Natrafiłem na wstrząsający i krótki opis obrazka jaki zastali ukraińscy reporterzy w miejscu, gdzie rozciągał się słynny kocioł iłowajski. Osoby, które władają rosyjskim językiem zachęcam do przeczytania.

niedziela, 14 września 2014

Sprawa ukraińska, kwestia polska a stan NATO

W najnowszym numerze "Polityki" znalazł się bardzo ciekawy tekst Juliusza Ćwielucha p.t. "Tajemnice wojskowe" traktujący o gotowości polskiej armii do obrony kraju w razie agresji. Z artykułem warto się zapoznać szczególnie, że pokazuje dobrze nasze braki w przypadku wybuchu konfliktu w rodzaju tego jaki obecnie trwa na Ukrainie. Przy tej okazji zachęcam także do zapoznania się z tekstem, który napisałem o stanie NATO na początku zeszłego roku. Trochę trąci myszką, ale myślę,że stanowi wartościowy głos w dyskusji na temat gotowości Sojuszu do obrony przed napaścią z zewnątrz.

Sojusz traci zęby


Przez kryzys Europa tnie budżety na obronę. Czy to znak, że na poważnie trzeba zacząć się martwić bezpieczeństwem kontynentu?

Robert Gates to były sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych. Pracował najpierw w gabinecie George’a W. Busha, a potem Baracka Obamy. W czerwcu zeszłego roku, jeszcze zanim ustąpił ze stanowiska, wygłosił przemowę w Brukseli. Opowiadał o przyszłości NATO, jego zaangażowaniu w Afganistanie i Libii. Gates był zły na Europę. Mniej niż jedna trzecia europejskich członków Sojuszu wzięła się do obalania reżimu Muammara Kaddafiego. Prawdą jest, że jeśli nie USA, ten konflikt mógłby się ciągnąć długo jak wojna w Syrii. Libia obnażyła słabości NATO. Okazało się, że Europejczykom na niewiele zdają się nowoczesne samoloty, gdy brakuje do nich rakiet, latających cystern do tankowania w powietrzu i tak zwanych systemów ISR (ang. Intelligence, Surveillance and Reconnaissance – wywiad, obserwacja i rozpoznanie), czyli na przykład dronów do prowadzenia rekonesansu z powietrza. Gates wspomniał również o czymś innym.

Sojusz Północnoatlantycki liczy obecnie 28 członków, z czego aż 25 to państwa europejskie. Jednak ponad 75 proc. wszystkich wydatków na NATO pokrywają Amerykanie, którzy sami są przytłoczeni trudną sytuacją gospodarczą i umacniającą się pozycją międzynarodową Chin. - Waszyngton chciałby, aby Europa wzięła większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo na kontynencie i we własnym bliskim sąsiedztwie – mówi Patryk Pawlak, analityk z Instytutu Unii Europejskiej Studiów nad Bezpieczeństwem (ang. European Union Institute for Security Studies). Przekładając na prostszy język Amerykanie marzą o tym, aby Europejczycy zwiększyli nakłady na obronność. Niestety, trend jest odwrotny. – Przed zakończeniem zimnej wojny ok. 35 proc. wydatków NATO pokrywały państwa europejskiej. Teraz pokrywają niewiele ponad 20 proc. i ten udział dalej się zmniejsza – twierdzi Jacek Durkalec, analityk projektu "nieproliferacja i kontrola zbrojeń" w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Głównym tego powodem jest kryzys gospodarczy.

Lista wyrzeczeń

– Cięcie budżetu na obronność to bardzo łatwy cel dla polityków szukających oszczędności w kasie państwa, bo obywatele nie odczuwają ich natychmiastowych skutków – twierdzi Pawlak. I to widać. W zeszłym roku wydatki europejskich członków NATO na obronę spadły do poziomu sprzed dziesięciu lat. Dr Christian Molling, ekspert od bezpieczeństwa europejskiego z niemieckiego think-tanku Stiftung Wissenschaft und Politik (SWP) twierdzi, że w średnich rozmiarów państwach europejskich budżety obronne skurczyły się przeciętnie o 10-15 proc., zaś w najmniejszych krajach nawet o ok. 20 proc. Litwa w 2010 r. zmniejszyła wydatki na obronę o 36 proc., z kolei Holandia pozbyła się wszystkich czołgów z armii. Zdarzają się jednak pozytywne wyjątki. Na przykład Polska, która w 2013 r. przeznaczy na wojsko o 2 mld zł. więcej niż 2012 r. Jednak na tle Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji nadal jesteśmy liliputem, jeśli chodzi o skalę wydatków na obronność. Cała trójka plasuje się w pierwszej dziesiątce państw świata pod względem nakładów na armię i zalicza się do głównych graczy NATO. Tymczasem Londyn i Berlin do 2015 r. planują redukcję budżetów obronnych o ok. 8 proc.

Zdaniem profesora Andrew Dormana, specjalisty od bezpieczeństwa międzynarodowego z londyńskiego King’s College i eksperta brytyjskiego think-tanku Chattam House, armia brytyjska do 2020 r. skurczy się do rozmiarów sprzed wojen burskich i będzie liczyć zaledwie 82-84 tys. żołnierzy. Brytyjski RAF (ang. Royal Air Force) również czekają trudne czasy. Z planu sprzed dekady dotyczącego zamówienia 232 myśliwców Eurofighter pozostały wspomnienia. Maszyn w sumie ma zostać zakupionych 160, z czego, prawie aż 1/3 wyjdzie z użytku do 2018 r. Z kolei w Royal Navy zapanowało oburzenie, gdy rozeszły się plotki, że z powodu cięć jeden z dwóch budowanych nowoczesnych lotniskowców typu Queen Elizabeth będzie sprzedany lub jego produkcja znacznie odłoży się w czasie. Niezbyt przekonująco sytuację usiłował uspokajać brytyjski minister obrony Philip Hammond, który powiedział, że istnieje realna możliwość utrzymania zamówienia w stanie nietkniętym.

W Niemczech też szykują się zmiany na gorsze. Cięcia (zaczną się najpóźniej w 2014 r.) przyczynią się do zmniejszenia wydatków na personel i skurczenia rozmiarów Bundeswehry z 220 tys. żołnierzy do 185 tys. Berlin przyśpieszy redukcję ilości posiadanych czołgów Leopard 2, samolotów transportowych, myśliwców Tornado i innego typu, czasem już przestarzałego sprzętu. Jednocześnie mniej zamówi nowych zabawek: 4 zamiast 6 astronomicznie drogich dronów Global Hawk, 80 w miejsce 120 śmigłowców szturmowych Tiger, 350, a nie 410 wozów piechoty Puma.

We Francji w przeciwieństwie do Niemiec i Wielkiej Brytanii sytuacja wygląda o wiele lepiej. Dotąd nie anulowano żadnego ważnego zamówienia na sprzęt wojskowy, jednak ciemne chmury już pojawiły się na horyzoncie. Do końca 2015 r. z armii zostanie zwolnionych ok. 54 tys. cywilów i wojskowych. W przyszłym roku planowana jest również redukcja budżetu na obronność o 3 proc. Prawdopodobnie spodziewać się zatem można wkrótce i zmniejszenia wydatków na sprzęt wojskowy.

Mniej wycieczek

Europa redukuje wydatki na obronność, gdy reszta świata zbroi się na potęgę. Chiny od 2002 r. zwiększyły budżet armii o 170 proc., Indie o 66 proc., zaś w Rosji trwa szeroko zakrojona, choć borykająca się z poważnymi trudnościami reforma sił zbrojnych. Jednocześnie przez Bliski Wschód i Afrykę Północną przetoczyły się rewolucje, których skutki wciąż trudno ocenić. Wiadomo na pewno, że nie zawsze są pozytywne. Świadczy o tym chociażby niedawna śmierć amerykańskiego ambasadora w zamachu w libijskim Bengazi albo przejęcie władzy przez islamskich radykałów w Mali, notabene utrzymujących się z porwań Europejczyków dla okupu. Tym samym niektóre problemy sąsiadów Europy, stają się jej własnymi. A te, jak to pokazał przykład Kaddafiego, nieraz trzeba rozwiązywać siłą. Tymczasem kurczenie się budżetów obronnych powoduje, że armie europejskie tracą zdolność do działania za granicą.

Najlepiej sytuacja wygląda w Niemczech. Tutaj ze zmniejszeniem wydatków wiążę się trwająca restrukturyzacja armii, która ma doprowadzić do zwiększenia jej potencjału interwencyjnego. Po zakończeniu reformy Bundeswehra mogłaby wysłać zagranicę zamiast obecnych 8 do 10 tys. żołnierzy, ale móc i chcieć to dwie różne rzeczy. Pokazała to awantura jaką wywołali niemieccy politycy przy okazji konfliktu w Libii. W jej efekcie Berlin do obalania Kaddafiego ręki nie przyłożył.

Francuzi za to w zeszłym roku walczyli chętnie. Armia francuska brała udział w interwencjach w Libii i na Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz w operacji w Afganistanie i przeciwko somalijskim piratom. Francuscy żołnierze stacjonują też w Libanie. Jednak to wszystko kosztuje i stąd teraz niechęć do pchania się w kolejną zadymę, tym razem szykującą się w Mali. Paryż już zapowiedział, że nie zamierza wysyłać myśliwców nad Saharę, lecz co najwyżej skieruje instruktorów i doradców wojskowych do podszkolenia zdegenerowanej armii malijskiej. W porównaniu do libijskiej operacji to zdecydowanie minimalistyczne rozwiązanie, ale jak mówią eksperci francuskie siły zbrojne osiągnęły już maksimum możliwości, jeśli chodzi o misje zagraniczne. Co gorsza – nadchodzące cięcia ograniczą je jeszcze bardziej.

Na wyspach wszystko wydaje się już być pozamiatane. Jeszcze dziesięć lat temu Wielka Brytania rzeczywiście wydawała się potęgą militarną. W 2003 r., gdy Bush junior postanowił przemocą strącić Saddam Hussajna z prezydenckiego stołka, Londyn wsparł jego iracką awanturę i posłał na front 45 tys. żołnierzy. Dzisiaj, w skutek bolesnych redukcji budżetu na obronność, mógłby wystawić co najwyżej jedną trzecią tych sił.

Im dalej lustrować Europę tym jest jeszcze gorzej. Hiszpańska armia kurczy się w zastraszającym tempie, włoska robi wszystko, aby nie pójść w jej ślady. Żadne zagraniczne eskapady im teraz nie wg głowie. - Dalsze cięcia mogą doprowadzić do sytuacji, w której takie zaangażowanie jak w Libii, to będzie wszystko, na co stać natowską Europę – mówi Jacek Durkalec. Zatem z konieczności natowska Europa przechodzi do pozycji defensywnej. A tu sprawy też się nie mają najlepiej. – Chociaż Europejczycy ze wszystkich sił starają się przeprowadzać możliwie najbardziej bezboleśnie redukcję budżetów obronnych, to nie konsultują między sobą cięć dokonywanych w armiach. Działają na podstawie własnych planów i założeń – podkreśla Pawlak. – Niejednokrotnie sojusznicy dowiadują się o tym z gazet – dodaje Durkalec. Przez to w zdolnościach operacyjnych armii europejskich pojawiają się luki, które rzutują na potencjał militarny całego Sojuszu. Jak uważa dr Molling długoterminowym efektem tego zjawiska może być nawet utrata przewagi militarnej Europy nad resztą świata, a to już wiąże się z zagrożeniem naszego bezpieczeństwa. Zdaniem eksperta decyzje podejmowane w ciągu najbliższych 3-5 lat odegrają kluczową rolę w tym procesie.

Razem – lepiej?

Trwa poszukiwanie rozwiązań mających sprawić, że mimo kryzysu NATO zachowa swój potencjał militarny. Najwięcej się mówi o smart defence, czyli tzw. inteligentnej obronie. Pomysł opiera się na zacieśnieniu współpracy armii europejskich członków Sojuszu poprzez specjalizację w rozwijaniu konkretnych systemów militarnych. Te w razie potrzeby użytkowane byłyby wspólnie i tym sposobem generowano by oszczędności. Upraszczając, mogłoby wyglądać to tak: Państwo A rezygnowałoby z posiadania sił pancernych, zaś ciężar obrony jego granic lądowych w znacznej mierze przejmowałoby państwo B. W zamian państwo A skoncentrowałoby się na rozwijaniu konkretnych systemów dla marynarki wojennej, których potem używane byłyby wspólnie operacjach morskich. Podobny mechanizm działa już w praktyce. Baltic Air Policing to operacja Sojuszu pilnowania przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii. Żadne z tych trzech państw nie ma własnego lotnictwa, i dlatego ochroną ich nieba zajmują się wojska sojusznicze, w tym polskie. Z kolei republiki bałtyckie uczestniczą m.in. w misji w Afganistanie.

Pomimo, że idea smart defence brzmi dosyć sensownie to pomysł w obecnej formie wywołuje dużo wątpliwości. Wydaje się, że jest skoncentrowany głównie na oszczędzaniu. – Wśród ekspertów słychać obawy, że państwa europejskie potraktują smart defence jako pretekst do dalszego obcinania budżetów – potwierdza Durkalec. Brakuje szczegółowego planu realizacji całego mechanizmu. Świadczy o tym fakt, że armie europejskie bez porozumienia z sojusznikami nadal dokonują zakupu sprzętu wojskowego. Nie zadbano też o to, żeby w budowanie inteligentnej obrony dostatecznie zaangażować europejski przemysł obronny. Realizowane obecnie inicjatywy nie są również świeżą odpowiedzią na nowe potrzeby. Przykładowo program Baltic Air Policing rozpoczął się jeszcze w 2004 r., czyli na długo przed kryzysem. Tę listę zarzutów można by jeszcze dłużyć. Tymczasem tak naprawdę największą przeszkodą na drodze do wprowadzenia smart defence w życie jest strach. Aby mechanizm zaczął działać prawidłowo państwa europejskie muszą się zrzec pełnej kontroli nad własnymi armiami narodowymi. A to oznacza utratę części suwerenności i tego właśnie europejscy politycy się boją.

Te obawy są uzasadnione. Co jeśli w przypadku zagrożenia militarnego danego kraju członkowskiego, sojusznik dysponujący ważnymi środkami obrony (np. lotnictwem) odmówi udzielenia wsparcia to co wtedy? Albo wstrzyma się, tak jak to zrobiły Niemcy w przypadku Libii, przed uczestnictwem w misji zagranicznej NATO czym znacznie utrudni jej realizację? Może też zdarzyć się też tak, że spróbuje wycofać się ze swoich zobowiązań z przyczyn wewnątrzpolitycznych – zmiany rządu lub nastrojów wśród opinii publicznej. Co wtedy? Otóż nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że kryzys wymusza na Europejczykach przemyślenie roli jaką chcą pełnić w dzisiejszym świecie. – Robert Gates wyraźnie to podkreślił. Jeśli europejscy członkowie Sojuszu nadal nie będą podchodzić poważnie do kwestii współpracy militarnej, dysproporcje pomiędzy Europą i Stanami w końcu staną się zbyt duże. A to może spowodować, że obecni partnerzy nie będą już mogli ze sobą współdziałać – podsumowuje Durkalec.

wtorek, 2 września 2014

AP o sytuacji na froncie

Polecam się zapoznać: http://www.cbc.ca/news/world/ukraine-conflict-ukrainian-troops-routed-as-russia-talks-tough-1.2752901

Oblężenie się zaczęło?

Podobno Mariupol jest otoczony. Ponieważ parę razy już taka informacja się pojawiała podchodzę do niej z dużą dozą sceptycyzmu. BBC twierdzi, że droga na północ (h20) od Wołnowachy jest w rękach wojsk prorosyjskich/prodenerowskich (zwał jak zwał). A tymczasem na wschód dokładnie 31,5 km od mojego hotelu miała miejsce potyczka. Jeden zabity i jeden ranny po stronie ukraińskiej. Po stronie rosyjskiej nie wiadomo.

poniedziałek, 1 września 2014

Nocne spotkanie w Mariupolu

W oblężonym mieście w kraju pogrążonym w wojnie zaczepił mnie przed chwilą bezdomny. Wspomogłem go pięcioma hrywnami a on na to:

- Obcokrajowiec?
- Tak.
- Dziennikarz?
- Aha.
- Ty to masz ****** życie.

I co tu dodać?

Może poza jednym zbiorczym doniesieniem. Wojska rosyjskie plus to co zostało z DNR naciera z północy i wschodu na Mariupol. W przeciągu ostatnich kilku godzin udało im się poczynić znaczne postępy, ale zastanawiam się czy do szturmu faktycznie dojdzie przed 05.09 i wyznaczonymi na ten dzień dalszymi rozmowami pokojowymi. Przekonamy się.

Donieck się otwiera

Wow, podobno uruchomiono połączenie autobusowe z Mariupola do Doniecka. Hmm... Jechać?

Poranek w Mariupolu

Słoneczny. I pełen podekscytowania przynajmniej ze strony dziennikarzy, którzy mój hotel (i nie tylko) najechali niczym mała armia. Spodziewają się walk na północ od Mariupola. Tymczasem na mieście spokój. No może poza tym, że w centrum bankomaty są wyłączone lub wyprane z kasy.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Sytuacja w Mariupolu

W dzień sielanka – tłumy wylegujące się na plaży, przesiadujące w kawiarniach, spacerujące po parkach - klimat jak w nadmorskim kurorcie. Pod wieczór zrobiło się nerwowo, a to przez trzy rzeczy. Po pierwsze wojna o sobie przypomniała – na wschód od miasta rozległ się huk jakby artyleria strzelała. Chwilę potem dym uniósł się znad Morza Czarnego. Okazało się, że dwa kutry ukraińskiej straży przybrzeżnej zostały ostrzelane na wysokości wsi Bezimenne, najprawdopodobniej przez rosyjskie myśliwce (funkcjonowała też wersja o moździerzach). Kolejna sprawa – podobno batalion Dniepr-1 ewakuował się z miasta, co nadwątliło siły obrońców (chociaż podobno w stronę miasta zmierza transport ciężkiego sprzętu). Trzecia rzecz – krąży plotka, że jutro rozpocznie się szturm Mariupola. Efekt: na ulicach jakby puściej, a w sklepach znów przybyło klientów. Paniki jednak nie ma. Wygląda na to, że mieszkańcy mentalnie już się przygotowali na najgorsze. Przynajmniej tak mówią.

Ps. Do pewnej znajomej co ma znajomego, który chce jechać do Doniecka. Kurs z Konstantynówki lub Mariupola do stolicy Donbasu taksówką to minimum 1000 hrywien w jedną stronę i w miarę pogarszania się sytuacji będzie drożej. Transport publiczny nie chodzi.

Ps. 2 Obczaiłem miejsce z dobrym połączeniem do internetu także wkrótce pojawią się fotki.

sobota, 30 sierpnia 2014

Z Ukrainy

Dotarłem do Mariupola na Ukrainie, który jak się przekonałem zapełnił się dziennikarzami czekającymi na "akcję". Więcej o atmosferze w mieście i nie tylko jutro. Albo jeszcze dzisiaj, jeśli wreszcie internet zacznie działać normalnie i uda się wrzucić parę zdjęć.

środa, 27 sierpnia 2014

Analiza dotycząca Karabachu dla WP.PL

W czasie, gdy oczy wszystkich zwrócone były na wschodnią Ukrainę, w innym rejonie byłego Związku Radzieckiego zapachniało kolejną wojną. Między Armenią i Azerbejdżanem doszło do najpoważniejszych od 20 lat starć zbrojnych. I choć wygląda na to, że sytuacja wróciła do "normy", to nieustanie istnieje groźba wybuchu otwartego konfliktu - pisze Jarosław Marczuk dla Wirtualnej Polski. Cały tekst na WP.PL .

niedziela, 4 maja 2014

Odessa - chronologia wydarzeń

Pod tym linkiem można znaleźć fotoreportaż z przedwczorajszych starć w Odessie. Na zdjęciach widać m.in. prorosyjskich aktywistów z bronią automatyczną i współpracującą z nimi lokalną milicję.

sobota, 19 kwietnia 2014

Treść porozumienia z Genewy

Całość. Polecam przeczytać i zastanowić się nad konsekwencjami jego zawarcia dla wszystkich zainteresowanych stron. Komentarz z mojej strony już wkrótce.

Raport na temat nienawiści na tle etnicznym w Rosji

Niedawno natrafiłem na ciekawy dokument. Raport przygotowany przez Centrum Badania Konfliktów Narodowościowych dotyczący tego zjawiska we współczesnej Rosji (okres wrzesień 2013 - marzec 2014). Jeden z interesujących wniosków: "Masowe zamieszki w Pugaczewie i Biruliewie oraz innych regioanch pokazują, że wyłącznie poprzez propagandę przyjaźni narodów nie można przezwyciężyć nienawiści na tle narodowym. Przy braku polityki państwa zmierzającej do aktywnego przeciwdziałania (temu trendowi - przyp. red.)  ideologiczną pustkę zapełniają przeróżne organizacje, w tym te propagujące destruktywne, antyspołeczne hasła".  

Cały raport tutaj. Warto się z nim zapoznać, chociażby, ze względu na retorykę Rosji wobec Ukrainy przy okazji ostatnich wydarzeń w tym kraju. Ponieważ jest dostępny tylko po rosyjsku, być może w wolnej chwili postaram się go streścić.


wtorek, 15 kwietnia 2014

Garść spostrzeżeń z Krymu

Przyznam się, że dysponowałem niedużą ilością czasu na to by przyjrzeć się sytuacji na Krymie po aneksji przez Rosję. Postanowiłem więc skoncentrować swoją uwagę na Bakczysaraju, a więc mieście zamieszkały mniej więcej w równych proporcjach przez Ukraińców, Tatarów i Rosjan stanowiących odpowiednio 24, 25 i 39 proc. ludności miasta (dane z 2012 r.).

Na pierwszy rzut oka miasto wydaje się spokojnie żyć we własnym tempie, niezależnie od zawieruchy wydarzeń politycznych, które przetoczyły się przez Krym. Ludzie chodzą normalnie do pracy, dzieci do szkół, funkcjonuje komunikacja miejska, kawiarnie, restauracje, muzeum - pałac chanów jest otwarte dla zwiedzających, pod jego wejściem stoją handlarze pamiątkami dla turystów i... się nudzą. Turystów w Bakczysaraju praktycznie nie ma. Z rzadka zdarzają się Rosjanie, ale oni też często są mieszkańcami Sewastopola lub Symferopola, którzy przyjechali do stolicy Tatarów Krymskich na niedzielny spacer. Jest pusto, co jeszcze bardziej dobitnie widać w drodze do jeden z największych atrakcji turystycznych regionu - skalnego miasta Czufut-Kale.

- Sezon turystyczny przepadł - komentuje jedna z ukraińskich handlarek sprzedająca wonne herbaty przy drodze do twierdzy. - Katastrofa, nikogo nie ma - dodaje jej rosyjski kolega. - Całe wycieczki Polaków tu się pojawiały. Chętnie uczyliście się zwrotów z naszego języka. My też. Dzień dobry, proszę, dziękuje. Teraz już nie będziecie przyjeżdzać - mówi z żalem podstarzała Tatarka pracująca w pałacu chanów.

Żal pogłębia nie tylko brak turystów, z których utrzymuje znaczna część mieszkańców regionu. Z dnia na dzień ceny w sklepach rosną, podrożał transport (zwłaszcza z Ukrainą), zamieszanie wywołało wprowadzenie do obiegu rubla (wypłaca się w nim między innymi część pensji), którego nie wszyscy chcą przyjmować, a i rozmaici naciągacze wykorzystują brak znajomości kursu. Standardowy widok to też niedziałające bankomaty, kolejki do oddziałów banków po pensje/oszczędności/emerytury wypłacane zazwyczaj w niepełnym rozmiarze i po wielu godzinach oczekiwania. Posiadacze kont oszczędościowych w bankach, które wciąż działają na Krymie często dowiadują się, że część ich środków przepadła. Np. z powodu "przewalutowania".

Tymczasem w Bakczysaraju pojawili się nowi, interesujący ludzie. Rosjanie z Petersburga i Moskwy - zamożni, szukający możliwości nabycia niedrogo, atrakcyjnej ziemi. Jedni mówią, że chcą sobie tutaj zbudować daczę, aby przyjeżdzać na urlop, a potem może i osiedlić się na starość. Inni mniej chętnie opowiadają o kierujących nimi pobudkach, ale miejscowi wiedzą w czym rzecz. Jeśli Krym stanie się rosyjskim kurortem na równi z Soczi to i wartość tutejszych nieruchomości wzrośnie. Tym bardziej, że podobno w planach rosyjskich władz jest nadanie półwyspowi statusu specjalnej strefy ekonomicznej, czyli uczynienie z niego raju podatkowego. Czy tak rzeczywiście będzie? Nie wiadomo.

Na razie górę biorą obawy. Bo co będzie z podażą i cenami wody/prądu/gazu, gdy Ukraina odetnie ich podaż z kontynentu. Panuje niepewność co do tego jak rosyjscy włodarze sobie z tym poradzą. Podobnie nie jest jasne czy uda im się zażegnać zaostrzanie się relacji pomiędzy Rosjanami i Tatarami. I jedni i drudzy o sobie mają jak najgorsze zdanie, i tylko na osobności dzielą się nim z obcymi. Jednak niedawno w tym z pozoru spokojnym mieście ujawniły się pokłady skrywanej nienawiści. Gdy po raz pierwszy w historii dyrektorem muzeum pałacu chanów została Tatarka, w Bakczysaraju doszło do demonstracji Rosjan, w tym rosyjskich pracowników muzeum. Podniesiono rosyjskie flagi, wykrzykiwano nacjonalistyczne hasła. To wersja tatarska. Rosjanie twierdzą, że dyrektorka to człowiek ze starego układu, skorumpowana, była stronniczka obalonego prezydenta Janukowycza. I to im się nie spodobało, a nie jej narodowość. W zaciszu domowym niemniej można usłyszeć co innego.

- Putin by Tatarów uspokoić obiecał im przywileje, ale czuję, że szybko przyjdzie dzień, kiedy pokaże im należne miejsce - twierdzi Tatiana, jedna z tutejszych Rosjanek.

niedziela, 13 kwietnia 2014

czwartek, 10 kwietnia 2014

Co myślą protestujący w Doniecku

Niebawem przygotuje na ten temat dłuższy wpis, a może i tekst. Cierpliwości.

Na koniec dnia zdjęcie nietypowego elementu barykady, ktory dzisiaj widziałem.

Ciekawostka o milicji

W oddali samoobrona
tzw. donieckiej republiki. Wyposażona w metalowe,milicyjne tarcze. Po prawej pod daszkiem, jeśli dobrze się przyjrzeć, widać zaprzyjaźnionych milicjantów.

Tu nikt nie kryje, że lokalna milicja w duże mierze sympatyzuje z protestującymi.

Trochę fotek barykad

Cd haseł z Doniecka

Hasła protestujących w Doniecku - zdjęcia

Z dzisiaj. Każdego dnia coś nowego przybywa.

środa, 9 kwietnia 2014

Dodatkowe zdjęcia

Słup graniczny

W drodze do tzw. Donieckiej republiki mija się słup graniczny - papierowy, przyklejony do znaku. Za nim znajduje się siedziba donieckich władz rejonowych - zajęta przez przeciwników władz w Kijowie.

Donieck wczoraj


Przed budynkiem donieckiej administracji zajetej przez prorosyjskich aktywistow. Chłopaki tak stały pozując ze 3 godziny :).